Pewnego razu
otrzymałem telefon od znajomego lekarza, z prośbą o pomoc dla pacjenta, który
miał poważne problemy zdrowotne: zapalenie płuc oraz duszności w klatce
piersiowej, dodatkowo był dość otyły i miał problemy z poruszaniem się o
własnych siłach, dlatego wylądował na wózku.
Był to człowiek w średnim wieku, w głębokim przygnębieniu i rozpaczy, w
oczach miał łzy. Czuł się bezradny i nie wierzył w to, że wyzdrowieje.
Samopoczucie psychiczne nasilało objawy fizyczne i nie sprzyjało zdrowieniu.
Dodatkowo pojawił się brak apetytu i bezsenność.
Wydawało się,
że sytuacja jest patowa i ciężko będzie znaleźć rozwiązanie. Pacjent,
początkowo nieufny, otwierał się powoli, ale widać było pojawiającą się w jego
oczach nadzieję. Spotykaliśmy się
regularnie i widać było poprawę stanu fizycznego, ale przełom nastąpił
niespodziewanie, gdy przestaliśmy mówić o nim samym, o jego objawach i
dolegliwościach.
To, co było jego lekarstwem, to
nie kroplówka, która codziennie wypełniała jego żyły, nie medykamenty
regularnie zażywane i wykonywane ćwiczenia. W całej jego chorobie towarzyszyła
mu żona, która każdego dnia po pracy
była u niego, żeby go wspierać. Nie było
to wcale takie proste, bo każdego ranka musiała iść do pracy, a potem wsiąść w
autobus i pokonać kilkanaście kilometrów, by do wieczora siedzieć u boku
ukochanego. Nigdy nie skarżyła się na zmęczenie i brak sił, na to, że w domu
musiała ugotować obiad i posprzątać… Wszystko to było nie
ważne, liczył się chory mąż.
Sam pacjent, zaabsorbowany swoją
chorobą, nie dostrzegał, że ma tak wierną i oddaną żonę, że ona cierpi razem z
nim, że jej samej jest ciężko. Mimo, że
jej usta milczały, twarz zdobił życzliwy
uśmiech, który nie zdradzał zmartwienia. Wtedy powiedziałem, że musi
spojrzeć na nią, zamiast wpatrywać się w puste, obdrapane ściany i zobaczyć, że
lekarstwo jest na wyciągnięcie dłoni. Najwyższa pora skończyć użalać się nad
sobą, bo ktoś cierpi razem z nim, a mimo tego daje z siebie wszystko. Coś się poruszyło w sercu pacjenta, przestał
mówić o swojej chorobie, zaczął opowiadać o żonie. Jego twarz się zmieniała z dnia na dzień, bo
zrozumiał, jak wielki skarb ma tuż obok, dla którego warto żyć. Pojawiła się znów nadzieja i optymizm, a
zamiast narzekania na ból - radość z każdej chwili we dwoje. Historia skończyła
się happy endem, choć mogło być różnie. Pacjent wrócił niebawem do domu, a
depresja minęła.