Każda roślina, każde drzewo, ma swój system korzenny,
którego nie widać; schowany głęboko w glebie, daje roślinie niezbędne minerały
i wodę do życia. Nie ma co marzyć o pięknych, kolorowych kwiatach, czy
zielonych liściach, kiedy odcięte są korzenie. Nie da się ich zastąpić niczym
innym, żadnym sztucznym nawadnianiem. Dąb to dąb, a świerk to świerk, modrzew
to nie pietruszka, a gruszka, to nie lipa. Róża ma kolce, a ta sztucznie
wyhodowana nie pachnie już, mimo że nie kłuje, i tak coś już jest inne,
pozbawione swej pierwotnej natury. Często słyszy się o potrzebie kontaktu i
powrotu do korzeni, do pierwotnej natury. Czemu jest to takie ważne?
Po pierwsze każdy ma swoją naturę, widać to już w świecie
zwierząt. Naturą kotów są łowy, naturą lisów jest ich przebiegłość, a wilka
ciągnie do lasu. Lew nie stanie się miły jak baranek. Nawet oswojony od
maleńkości szympans, traktowany jak członek rodziny, w końcu zapragnie
zawalczyć o swoje. Skutki tych stanów rzeczy są opłakane, bo nie raz dochodziło już
do tragedii. Człowiek musi nabrać pokory wobec silnego instynktu zwierzęcego,
który nie podda się ostatecznie tresurze i w mgnieniu oka zamienia miłe
stworzenia w drapieżników, zgodnie z ich naturą.
Podobnie jest z każdym z nas. Rodzimy się i wyrastamy w
konkretnym domu, w konkretnej rodzinie, z rodzeństwem, bądź sami. Mamy swoje
domowe zwierzątka, albo ulubione zabawki, mamy kolegów i znajomych, oraz dalszą
i bliższą rodzinę. Rodzimy się z pewnym kolorem skóry, z pewnym nazwiskiem, co
stanowi rodzaj przynależności. Mamy swój język, swój kraj pochodzenia, miejsce
urodzenia, mamy swoją historię rodzinną i wiemy skąd wyrastamy. Pytamy babcię i
dziadka, jak to było w ich dzieciństwie, jak było, kiedy żył prapradziadek i
tak po kolei. Rodzi się w naszym sercu i głowie genealogiczne drzewo. Barwne
historie niczym puzzle układają się w spójną całość i już wiemy, że to, jacy
jesteśmy, nie wynika tylko i wyłącznie z naszych wyborów. Czy biały kolor skóry,
czy to, że jestem Polakiem, zależy ode mnie? Bynajmniej, to jest to co dał nam
los, dostaliśmy to w pakiecie z narodzinami. To są moje korzenie, które dają mi
siłę i pozwalają wzrastać. Wraz z biegiem lat dowiaduję się więcej, poznając
różne sytuacje i wydarzenia, zaczynam lepiej rozumieć swoich bliskich i to, że
żyją tak, a nie inaczej.
Ty również masz swoją rodzinę, swoje korzenie. Pamiętaj, że
żyjesz dzięki…swojej babci, która raz jeden opodal jabłonki poznała dziadka i
tak się podziało, że już był Twój tato. Ile zabiegów było potrzeba, żeby z
małego chłopca wyrósł mężczyzna? Znów nie przypadek, że tato spotkał na drodze
życia właśnie Twoją mamę. Może to takie proste się teraz wydaje, ale czasami
człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile zachodu i zawiłych sytuacji przeszli ci, z
których wyrastamy. Kiedy to poznajemy, lepiej rozumiemy alkoholizm ojca,
depresję matki, ciągłe zamartwianie dziadka, rozkołatane serce babci. Wspominając
historię rodziny zauważamy skąd są nasze obawy, skąd lęk przed nieznanym, skąd
strach przed opuszczeniem. To często uczucia, których doznali nasi przodkowie.
Tak jak kolor skóry są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Trudno się dziwić babci, która
przekarmia swoje wnuki, a która sama, będąc jeszcze małą dziewczynką, doznała
wielokrotnie głodu. Przekazuje miłość wnukom poprze troskę, żeby nigdy nie
zabrakło im chleba. Mówi "kocham Cię" gestem dającym gorące pierogi, lepione przez
wiele godzin z myślą o Tobie. Czasami może jesteś naiwny czekając na
przytulenie ojca, który jako mały chłopiec nigdy nie doznał przytulenia przez
swoją matkę. Babcia, zapracowana od rana do nocy na ciężkiej roli, nie miała i
czasu i siły na czułe pieszczoty, gdy dokoła niej była gromadka dzieciaków i kupę
roboty. Zasypiała nad łóżkiem podczas wieczornego pacierza, dziękując Bogu za
dzieci. Jej cicha modlitwa, westchnienie do Boga, dała więcej niż czułość matki
kolegi, na którą nie raz ktoś patrzył z zazdrością.
Może czasami też
czujesz, że Twoje emocje, uczucia są nieuzasadnione, jakieś "od czapy". Wtedy
dobrze zadać sobie pytanie, kto w mojej rodzinie mógł się tak czuć? Na przykład
czujemy wszędzie lęk i niepokój, boimy się, że umrzemy, albo że doznamy ciężkiej choroby,
mimo, że nasz strach i obawa są nieuzasadnione. Dowiadujemy się z opowieści
dziadka, że wielu jego braci zginęło w obozie koncentracyjnym podczas wojny i
rozumiemy, że to, co przeżywamy, jest ich uczuciem, że oni chcą, żebyśmy o nich
pamiętali, a my czujemy uwolnienie od tych uczuć i myśli, bo: wojna się skończyła. Te uczucia, może
przykre i bolesne, odsłaniają nam ile cierpienia i bólu przezwyciężyli dla nas
nasi przodkowie, abyśmy mogli żyć.
Czy można zatem odrzucić swoje korzenie? Można, ale wybór taki skazany jest na depresję i cierpienie.
Odrzucenie swojej rodziny, swoich korzeni to wegetacja i brak energii. Brzmi fatalnie, może ktoś sobie pomyśli, że to zwykłe straszenie.
Otóż nie! Znasz historię Michaela Jacksona - on niech będzie przestrogą. Urodził
się będąc czarnym. Zmienił swój kolor skóry, fryzurę, nos, budowę ciała i żył w
poczuciu krzywdy doznanej od ojca. Gdzie go to zaprowadziło? Ktoś słusznie
powie "na szczyty list przebojów". Owszem, ale też i na szczyty samotności i
niezadowolenia z siebie i z życia. Potem pozostały tylko narkotyki, obsesyjna
chęć ratowania dzieci, wiele procesów o molestowanie i skrajne wyniszczenie
organizmu, w konsekwencji śmierć w głębokiej depresji.
Zanim zrobisz sobie operację plastyczną, zanim zerwiesz
kontakt z rodziną, zanim odetniesz się od swoich braci i powiesz "jest inny,
lepszy", To zastanów się czy nie podcinasz przypadkiem tej właśnie gałęzi, na
której sam siedzisz?