Dlaczego uważny terapeuta nie daje tego, czego chce pacjent?



Czasami w gabinecie, czy też w szpitalu pojawiają się pacjenci, którzy mają pomysł, żeby terapeuta spełnił każdą ich „zachciankę”. Tymczasem dobry terapeuta, to nie taki, który jest bezkrytycznie nastawiony na wszystkie potrzeby pacjenta, ale taki, który rozpoznaje, co za nimi stoi. Nie każdy człowiek, który trafia na terapię, wie na czym ona polega. Ma pewne wyobrażenie, które powziął z telewizji, z opowiadań znajomych, bądź tak sobie ją wyobrażał. Wielu sądziło, że przyjdzie na terapię i się wyżali, na męża, na pracę, na rodziców, na dzieci, na polityków, na sąsiadów i to im pomoże. To iluzoryczne złudzenie, które polega na rozpamiętywaniu tego, co złe, nie zmienia rzeczywistości. Taki człowiek często jest przeświadczony o tym, że to inni powinni trafić na terapię, to inni powinni się zmienić, ale nie on. Czuje się ofiarą i domaga się sprawiedliwości. Stawia pytania „dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało?”

Terapeuta wtedy wskazuje drogę, rozpoznaje emocje, na których „zawiesił” się pacjent. Nazywa ten stan, w którym jest pacjent i to, czego doświadcza. Czasami nie jest to łatwe, ale jest konieczne, żeby pójść krok dalej. Celem terapii jest leczenie, a nie grzęźnięcie w tym, co ciężkie i toksyczne. Często pacjent nieświadomy tego, czym jest terapia, ucieka i nie chce jej kontynuować, a terapeutę traktuje jak kolejnego prześladowcę w swoim życiu. 

Tymczasem terapeuta może jedynie zachęcić pacjenta do pracy nad sobą, nie może zmieniać jego dziecka, szefa w pracy, męża, czy też losu, który go spotkał. Kluczowe jest, żeby pacjent zrozumiał, że w terapii pracuje ten kto jest, a nie osoba, której nie ma. To często budzi bunt w pacjencie. Kobieta mówi: ale przecież to mój mąż pije a nie ja, to czemu ja mam pracować nad sobą? Z kolei mężczyzna powie: to przecież moja żona jest nieczuła, więc to ona powinna się zmienić. Nie podoba im się to, co mówi terapeuta, bo chcą zmiany innych, lecz nie siebie, a terapeuta nie jest czarodziejem, który za pomocą kuli odmieni tych „złych”, którzy wpływają na stan pacjenta. Może jedynie przyjrzeć się wspólnie z pacjentem dlaczego on tak reaguje, co może zrobić, żeby reagować inaczej, dlaczego nie zmienia tego, co zależy od niego albo nie godzi się na coś, co jest od niego niezależne.

Terapia jest skuteczna wtedy, kiedy zatrzymuje pacjenta i „wybija” go z narzekania, rozpamiętywania i nadaje nowy kierunek do pracy nad sobą. Wielu „narcystycznych” pacjentów wtedy reaguje złością. Nie dostrzega problemu w sobie, atakuje terapeutę i podważa jego kompetencje. Nie widzi tego, że terapeuta chce dobrze, że chce mu pokazać jego problem i patrzy na niego z innej perspektywy. To chyba najtrudniejsze zobaczyć, że ja nie jestem taki idealny i mam swój udział w tym, ze np.: mąż pije, żona jest nieczuła, dzieci mnie nie szanują, że jestem sam i nie mam przyjaciół, ludzie uciekają, kiedy się zbliżam. Tak - to musi być przykre i bolesne, ale to jedyna droga, żeby coś zmienić. Terapeuta nie może być obojętny, musi być jak lustro, w którym pacjent może się przeglądać i dostrzegać to, co piękne, i to, co jest do zmiany, w przeciwnym razie popada w złudny samozachwyt, który prowadzi do izolacji i samotności. 

Znam wielu pacjentów, którzy deklarują chęć bycia w terapii, ale gdy terapeuta mówi, że ich problemem nie jest niska samoocena ale zbyt wysoka samoocena, to ci wkurzają się i dewaluują terapeutę. Zarzucają, że terapia powinna być inaczej prowadzona, że terapeuta powinien być bardziej empatyczny, że może nie rozumie problemu pacjenta i generalnie ma zbyt małe kompetencje. Tymczasem to znak, że terapeuta trafnie nazwał problem i pokazał, nad czym pacjent może pracować, żeby jego życie zmieniło się na lepsze. Terapia to nie „bułka z masłem”, ale ciężka praca, w której nie raz człowiekowi może być smutno i przykro, może się złościć, może doświadczyć, jak bardzo się mylił w ocenie innych i siebie. Wtedy jego samoocena spada, ale dzięki temu może stać się adekwatna, co jest dużo lepsze, niż nadęte wyobrażenie o sobie. 

Skuteczną terapię można poznać po owocach, nie po tym, czy jest fajnie na sesji. Gdy jest zbyt miło, to sygnał, że jeszcze nie dotarliśmy do sedna, że coś jest ukryte. Przypominają mi się słowa mojego nauczyciela, Andrzeja Nehrebeckiego, który mówił do mnie: „albo chcesz być lubianym terapeutą, albo skutecznym - wybór należy do Ciebie”. Ja wybrałem, to drugie.